Odwiedzin na stronie:959677
Obrazek

Dziś jest: 19 Marzec 2024, Wtorek

Cztery pory roku

 

Według stawu groble sypią - stare polskie przysłowie

 

Strona jest w opracowaniu

Stopniowo, na początku będziemy tutaj umieszczać oderwane tematy aby w miarę upływu bliżej nie określonego czasu połączyć je razem w pewną całość.

 

Od co najmniej 1000 lat krzczonowscy chłopi uprawiali tę urodzajną glebę zgodnie z prawami boskimi, naturalnymi i zachowaniem cyklów biologicznych. Polski chłop kochał tę ziemię i był jej wierny aż do samej śmierci. Nigdy jej nie opuszczał  !

Wydaje się , że od końca XXwieku stan ten zdecydowanie się zmienia. Chłop krzczonowski ale i polski zdaje się , że już tej ziemi nie uprawia ale ją eksploatuje do granic możliwości. Liczy się opłacalność produkcji rolnej i to jest najważniejsze. Kalkuluje się , przelicza , wylicza się zyski a dopiero potem zapada decyzja co w danym roku siejemy.Krzczonowska ziemia nie widziała  gnoju czyli obornika od bardzo wielu lat. W 2010 r. we wsi nie ma już od dawna krów, świni, koni bo nic się nie opłaca!

Dokąd taki sposób myślenia i eksploatacji ziemi nas wszystkich zaprowadzi?

CZY TA MATKA ZIEMIA DA RADĘ TO WYTRZYMAĆ I JAK JESZCZE DŁUGO?

WIOSNA

Z nastaniem wiosny jedną z podstawowych prac , która musiała być wykonywana systematycznie tzn. dwa razy dziennie każdego dnia, przez członków rodziny łącznie z niedzielami i świętami, było wypasanie bydła, koni. Najczęściej były do tego zobowiązane starsze dzieci i młodzież. Był to często dla nich przykry i mało atrakcyjny ale jednocześnie ważny obowiązek. Rano krowy musiały być na łące ok. 6 ( żeby muchy ich nie gryzły).Szczególnie było to przykre np. w niedzielne popołudnie, kiedy inne koleżanki, koledzy mieli wolne, wystawali pod płotami , odświętnie poubierani a Ty musiałeś pędzić usrane krowy na łąke! Taki wypas trwał kilka godzin i w tym czasie krowy powinny się porządnie najeść trawy, szczyku. Niedojedzona krowa była głodna i ryczała za wczasu a zbyt mocno najedzona miała problemy z chodzeniem a do domu było daleko, nieraz 2 km albo więcej. Niedopilnowanie krowy w czasie pasienia mogło doprowadzić do sąsiedzkich waśni, kiedy krowy weszły w szkodę czyli weszły w cudze pole, łąke i zniszczyły uprawy.Niedopilnowanie krowy mogło też doprowadzić do jeszcze większego nieszczęścia w rodzinie bo do jej dczyli zdechnięcia. Każde dziecko, młodzież a tym bardziej dorośli wiedzieli, że krowa nie może jeść młodej kończyny, lucerny,młodego rzepaku. Nawet przypadkowe chapnięcie kilku kęsów mogło doprowadzić do tragedii w gospodarstwie to znaczy do tego, że krowa mogła zdechnąć z powodu odęcia. Mówiło się na wsi " że krowa nam się odeła", tak,że odpowiedzialność dzieci i młodzieży podczas wypasów była duża tym większa, zważywszy, że najczęściej krowy były wyganiane na pole, łąkę luzem , bez ich wiązania na powrozach.

Objawiało się to tym, że krowa po zjedzeniu " zakazanego owocu" zaczęła szybko pęcznieć z powodu szybko powstających gazów w żołądku. Aby uratować krowę potrzebna była szybka pomoc. Na początek kneblowano krowę czyli w jej pysk wkładano gruby kij aby nie mogła go zamknąć i wlewano do żołądka kilka litrów oleju jadalnego, jeśli to nie pomogło gospodarz musiał posunąć się do ostateczności czyli sam musiał przebić krowi żołądek np.nożem, nożyczkami, kosą, w miejscu zwanym dołkiem głodowym. Po takiej operacji, z żołądka przez zrobiony otwór, wydostały się cuchnące gazy i żołądkowa treść. Najczęściej po tym zabiegu krowa była uratowana ale również zdarzały się padnięcia. Gospodarz musiał być również weterynarzem aby ratować swoją,często, jedyną żywicielkę, która karmiła całą rodzinę dostarczając codziennie świeże mleko, serki, masło, śmietanę, maślankę. Stanowiło to przecież podstawę wyżywienia wiejskiej rodziny.

Mliko, jojka na wsi były najważniejsze!

Pasienie krów w pewnym okresie było jednak dla dzieci i młodzieży bardzo atrakcyjne ,do tego stopnia, że najczęściej powroty z pastwiska odbywały się o zmierzchu, kiedy  robiło się już ciemno. O tym wyjątkowym wypasie może opiszemy w JESIENI.

Czerwiec, lipiec, sierpień to był czas przednówku czyli okresu przed nowymi zbiorami. Stare zapasy mąki, ziemniaków skończyły się a nowe jeszcze nie urosły. Nie było czym nakarmić dzieci bo nie było chleba , nie było żyta w sąsiekach i nie było z czego zemleć mąki. Ludzie ratowali się jak mogli, pożyczali sobie nawzajem co kto mógł aby jakoś przeżyć ten trudny okres. Krowy jak najwcześniej wypędzano na łąki i pasły się na skraju aby nie niszczyć trawy, która co dopiero zaczęła rosnąć, wypasano po grąbach, na miedzach. Świnie karmiono np. młodymi pokrzywami, chwastami z pola np. łobodą, parzono je gorącą wodą i świnie to zjadały i rosły.

 

 

LATO

Lato to była szczególna pora roku. To był czas żniw, zbiór plonów

CDN

 

JESIEŃ

Dla dzieci i młodzieży jesień była niejako atrakcją jeszcze w latach 50., 60 XX wieku a to z powodu masowego, wspólnego wypasu krów na krzczonowskich łąkach.

Było to wtedy możliwe przede wszystkim dlatego że we wsi było bardzo dużo krów, w każym gospodarstwie była co najmniej 1 krowa a najwięcej było ich kilkanaście tak, że jednocześnie na łąkach było ponad 100 krów. Ponadto po skoszeniu po raz drugi łąk w sierpniu była nie pisana umowa we wsi , że wszyscy wypasają bydło na wszystkich łąkach i to właśnie było najwspanialsze . Ta wspólnota porozumiewała sie dla wspólnego interesu , nikt się  nie sprzeciwiał , nikt nikogo nie przepędzał a przy tym młodzież i dzieci miały wyjątkową zabawę , która już nigdy więcej nie powtórzyła się.

Przeminęło z jesiennym wiatrem i nigdy już się nie powtórzy!!!

Wiejskie dzieci po przyjściu ze szkoły , zjedzeniu skromnego obiadu najczęściej w postaci " cieniutkiej zupki" były zobowiązane do wypędzenia krów na pastwisko na kilka godzin. Akurat w porze jesiennej nie napotykało to na żaden opór a wręcz odwrotnie dzieci cieszyły się , że mogą się spotkać ze swoimi kolegami i koleżankami. Krowy dla nich w tym momencie były najmniej ważne. Po zapędzeniu ich na łąki , pasły się one też razem z innymi i na kilka godzin krowy oddawały się nażarciu do syta a dzieci oddawały się grom, zabawom tak, że kiedy robiła się szarówka żal było opuszczać te łąki ukochane.

Główną atrakcją było codziennie rozpalenie dużego ogniska w którym piekliśmy ziemniaki , które akurat o tej porze jeszcze znajdowały się w sąsiadujących polach . Były po nie wysyłane do podkradania najmłodsze dzieci, nie miały przecież innego wyjścia. Gałęzi na łąkach nie brakowało, nad rzeczką, przy rowach rosło pełno wierzb z suchymi gałęziami , na rozpałkę i dla dymu podkradaliśmy często siano z kopek, które jeszcze o tej porze gnieniegdzie stały.

Bawilismy się , ganialiśmy , śpiewaliśmy, czasami psitkowaliśmy,podkochiwaliśmy się tu i ówdzie z tą lub inną ładną sąsiadeczką Zosią, Krysią i Marysią.

Jedną z gier był tzw.SKOWRONEK. Gruby kij wbijaliśmy w ziemię tak aby wystawał ponad ziemię ok. 20 cm, następnie na jego czubek kładliśmy mały kamyk o średnicy ok. 2 cm po czym długim kijem, który gracz trzymał w ręce uderzał nim w kamyk na skutek czego kamyk odlatywał na jakąś odległość, którą należało zmierzyć tym kijem trzymanym w ręce. Po serii takich uderzeń powiedzmy , że 10 ten wygrywał kto miał największą sumę odległości na jaką odleciał kamyk. Była to gra wciągająca dla kilku jednocześnie graczy.

Inną bardzo popularną grą dla kilku chłopców był PIKIER. Do tej gry potrzebny był patyk o grubości ok.2 cm i długości ok.20 cm,który był zaostrzony z dwóch stron jak ołówek oraz długi kij o długości ok. 1 metra. Przed rozpoczęciem gry ależało w ziemi wygrzebać mały rowek na który kładło się w poprzek zaostrzony patyk. Gra polegała na tym aby długim kijem podrzucić do góry zaostrzony patyk i w powietrzu trafić w niego i jak najdalej go odbić. Kiedy patyk upadł na ziemię należało go jeszcze podbić do góry, jak dało radę, uderzając w jeden z zaostrzonych końców i podbijając go jeszcze w powietrzu. Wygrywała ta osoba, która najdalej odbijała patyk np. w 10 seriach rzutów.Odległość mierzono dłuższym kijem.

Dziewczyny miały swoje gry o czym za jakiś czas.

Innym bardzo ulubionym zajęciem a szczególnie dla chłopców po nastaniu zmroku było puszczenie ognistej komety. Do tego była potrzebna metalowa puszka cała podziurawiona np. gwoździem do której był przymocowany dłuższy drut, sznurek. Do puszki należało włożyć gorących węgli z ogniska, rozpalić je do czerwoności poprzez kręcenie jej wokół siebie i w momencie kiedy żaru już było w puszce dużo puszczało się puszkę tak aby znalazła się jak najwyżej ciagnąc za sobą pióropusz iskier jak kometa. Pięknie to wyglądało i można było takie popisy chłopców oglądać niemal codziennie!

Po takich popisach żal było się rozstawać ale ,które szybko nastawało zmuszało nas do zapędzania krów do zagród, które zresztą same szły każda w swoją stronę ,nikt im nie mówił w którą stronę mają skręcić. A skąd te krowy wiedziały gdzie mieszkają???

Ale nic ,wszak jutro znowu przecież mieliśmy się spotkać !!!

Ale najgorsze czekało nas w domu, po prostu musieliśmy brać się za odrabianie lekcji przy zapalonej świeczce albo lampie naftowej bo prądu w Krzczonowicach nie było aż do 1963 r.



 

ZIMA

 

Zimy na wsi były ostre i długie. Należało się do nich jesienią szczególnie przygotować a i wtedy nikogo nie zaskoczyła. Praktycznie zima trwała od połowy listopada do początków marca.Mrozy sięgały 30 stopni a śnieg często zasypywał drogi i sięgał 1 metra grubości.

Chłop zimową porą najczęściej wstawał o godzinie 6 ale niektórzy nawet o 4 a dotyczyło tych np. w Małoszycach, którzy jechali z nabiałem do Ostrowca aby za dnia być na miejscu na targowicy. Przedtem trzeba było narznąć sieczki i zrobić obrządki, ugotować śniadanie. Był ścisły podział obowiązków pomiędzy gospodynią i gospodarzem i nikt nikomu nie wtrącał się, chyba że podczas choroby, wtedy to trzeba było robić wszystko, choć z dojeniem krów to zdaje się , że chłop wolał iść do sąsiadki z prośbą aby wydoiła jego krowy niż sam miałby się za to wziąć.

Gospodyni miała do roboty wszystko to co w domu oraz dojenie krów i od wiosny do jesieni również prace w polu.

Gospodarz natomiast miał na swojej głowie wszystko to co w obejściu gospodarstwa oraz to co w polu i na łące.

W zimie gospodarz oprócz codziennych obowiązków związanych z obrządkiemzwierząt czyli ich nakarmieniem, napojeniem, usunięciem obornika wykonywał inne ważne roboty. W zimie należało przede wszystkim wymłócić zgromadzone plony zbóż w stodole początkowo cepami aż do lat 40/50 XX wieku a późnej całą rodziną kieratem z młocarnią. Zboże tak wymłócone należało oczyścić z plew. Najpierw robiono to w ten sposób,że robiono w stodole przeciąg przez otwarcie obu wrót i zboże podrzucano do góry szuflą i w ten sposób go czyszczono, potem jeszcze dokładniej za pomocą przetaka( sita trzymanego w rękach).

Chłop musiał również nawieść drzewa ( chojoków )z lasu, najczęśćiej własnego, pociąć go ręcznie, porąbać aby starczyło do ogrzania domu ale również do ogrzania pieca chlebowego. W domach gdzie były panienki na wydaniu, ojciec musiał zabezpieczyć na zimę 2 - 3 metry ( 300 kg ) węgla bo jak przyjdzie kawalerka ma być ciepło i trzeba się pokazać z dobrej strony, że jest bogato.

W zimie chłop również wyrabiał powrósła, które były potrzebne do wiązania snopów zboża w czasie żniw. Robił też małe snopeczki do naprawy strzechy własnej stodoły, obory czy domu. Jak czasu starczyło to chodził również na zarobek do innych gospodarzy, którzy sami nie mogli podołać swoim obowiązkom bądź to ze względu na podeszły wiek albo większe gospodarstwo.

W zimie jeżdżono na jarmaki do Ćmielowa i Opatowa, odwiedzano bliższą i dalszą rodzinę.

Gospodynie natomiast zajmowały się darciem pierza, łuskaniem grochu i maku razem z dziećmi. Na darcie pierza wiejskie kobiety zbierały się po kilka w domu aby ten czas przyjemniej im zleciał. Po skończeniu darcia pierza w jednej chałupie , przenosiły się do następnej. Wiele czasu mamom i babciom zabierało robienie swetrów, skarpet na drutach. Potrafiły niektóre robić naprawdę piękne rzeczy. Dzisiaj jest to już chyba rzadkość , wszystko jest kupne i nie opłaca się.

W zimie przypadał też w grudniu Adwent i w lutym - marcu Wielki Post , nawiedzano więc w tym czasie częściej niż zwykle kościół w Ćmielowie, wszak Pan Bóg z obowiązków wobec Kościoła nie udzielił zwolnienia.

Zimową porą mieszkańcy wsi częściej niż zwykle odwiedzali się , długo rozmawiali, opowiadali sobie różne historie, legendy i fakty z czasów wojen, powstań. Wcześnej też niż zwykle chodzili spać, mówiło się,że chodzili razem z kurami spać czyli zaraz po zapadnięciu zmroku.

Było więc w okresie zimy tych obowiązków co nie miara i nikt nie nudził się.