Dziś jest: 21 Listopad 2024, Czwartek
Życie religijne mieszkańców
Motto:
- Człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa
(Jan Paweł II- papież)
- Jak trwoga to do Boga
- Próżno się gęba rusza gdy nie modli się dusza
- Pan Jezus jak zamyka przed kimś drzwi to otwiera okno
( Pan Jan Gruszka z Krzczonowic)
- Na zawsze umiera ten kto jest zapomniany
( myśl żydowska )
Mieszkańcy Krzczonowic byli zawsze bardzo pobożni.
Wiara w Pana Boga i Jezusa Chrystusa była ich nieodłączną częścią życia. Człowiek rodził się z Panem Bogiem, kiedy to rodzice niezwłocznie po urodzeniu zanosili swoje dzieciątko do Kościoła, aby go ksiądz ochrzcił a u nas w Krzczonowicach mówiło się, że dziecko zostało okrzczone.
CHRZEST ŚWIĘTY CZYLI SAKRAMENT CHRZTU ŚWIĘTEGO
odbywał się i odbywa się zawsze w kościele z udziałem księdza, rodziców dziecka i rodziców chrzestnych wybieranych przez rodziców, najczęściej z najbliższej rodziny ale też czasami spośród swoich znajomych, sąsiadów. W latach wcześniejszych(XXw.i wcześniej) nowo narodzone dziecię było zanoszone przez rodziców jak najwcześniej do chrztu, najlepiej na drugi dzień po urodzeniu zabezpieczając się przed ewentualną śmiercią dziecka bez chrztu, co przy dużej śmiertelności dzieci miało w dawnych czasach duże religijne znaczenie. Dla przykładu nasz Błogosławiony Tadeusz Dulny urodził się 8 sierpnia1914 r. a chrzczony był 9 sierpnia 1914 r.
Kościół parafialny w Ćmielowie fot. Jacek Granat 08/2008 |
dzwonnica w Ćmielowie fot. Jacek Granat 08/2008 |
Na progu młodości w wieku 10 lat przyjmowało dziecko I Komunię Św. a w wieku 14 lat sam podejmował decyzję o bierzmowaniu, wybierając dla siebie trzecie imię.
Na początku swojego dorosłego życia udawał się do Kościoła ze swoją narzeczoną w celu zawarcia ślubu kościelnego.
Zakończenie wędrówki po tym ziemskim padole kończyło się pogrzebem z udziałem księdza.
Inny scenariusz był niemożliwy. Tak robili wszyscy, bez mała, mieszkańcy, bowiem jedna rodzina była Świadkami Jehowy a przed II wojną światową 4 rodziny żydowskie były wyznania judaistycznego.
Wszystkie obrzędy religijne miały najczęściej skromny charakter, no może poza ślubem, który kończył się weselem.
Chrzest dzieci miał czysto liturgiczny charakter i starano się aby odbył się on jak najszybciej po urodzeniu, najlepiej następnego dnia. Zapobiegano w ten sposób przypadkom aby nowo narodzone dzieci nie umierały bez chrztu. Przy wysokiej umieralności dzieci miało to duże znaczenie dla rodziców. Po chrzcie w kościele , w domu nie wyprawiano żadnych chrzcin suto zakrapianych alkoholem jak ma to miejsce w obecnych czasach(2010 r.)
Komunia Św. dzieci nie wiązała się z żadnymi drogimi prezentami tak jak ma to miejsce dzisiaj. Dzieci były skromnie ubierane a prezentów nie dostawały wcale albo ewentualnie jakieś słodycze lub inne drobiazgi. Przyjęcie było robione z udziałem chrzestnych rodziców, najbliższej rodziny, sąsiadów.
Bierzmowanie ograniczało się jedynie do liturgii w Kościele z udziałem biskupa.
Śluby, oczywiście kończyły się weselami, które były najczęściej robione we własnej chałupie. Do 1960 r. kiedy jeszcze był Dom Ludowy były tam również organizowane wesela.
Państwo młodzi jak i goście do Kościoła jechali wasągami oraz później bryczkami na żelaznych i ogumionych kołach.
Na weselu zawsze grała żywa kapela czyli zespół muzyczny najczęściej w składzie:
harmonia, saksofon lub trąbka, bęben a nawet czasami grzebień. Tańczono najczęściej walce, walczyki, tanga oraz oberki i polki.
Stoły uginały się od jedzenia i picia przygotowanego we własnym gospodarstwie.
Najczęściej pod nóż szedł wieprzek, cielak, drób a czasami i byczek. Na stół stawiano wódkę ale i również bimber własnej roboty. Bawiono się 2-3 dni. Poprawiny były obowiązkowe. Od czasu do czasu na weselach odbywały się porachunki rodzinne kończone w krwawych bijatykach. Bardzo do serca i z wiarą przyjmowano przysięgę małżeńską „ Co Bóg złączył ,człowiek niech nie rozłączy” bo rozwody we wsi nie były znane i nie stosowane jako sposób na nieporozumienia małżeńskie. Jedność małżeństwa była ponad wszystkie inne problemy ,które się zdarzały jak zawsze i jak wszędzie.
1969 r. 27 grudnia w sobotę a więc 40 lat temu ( XII 2009 r.) w Ćmielowskim Kościele przysięgali sobie wierność , miłość i że się nie opuszczą aż do śmierci, dwoje młodych ludzi urodzonych w Krzczonowicach. ON urodzony w Krzczonowicach na Zaolziu w 1945 r., ONA również w Krzczonowicach na Drugiej Stronie w 1947r.Znali się niemal od dziecka , razem chodzili do Szkoły Podstawowej w Krzczonowicach, następnie do Liceum Ogólnokształcącego w Ćmielowie.Na miejsce studiowania wybrali Poznań. ON w Wyższej Szkole Rolniczej, ONA na Uniwerku.To właśnie w tym pięknym mieście poczuli, że są sobie przeznaczeni. ON po skończeniu studiów jako mgr inż leśnik zamieszkał sam w służbowym mieszkaniu w leśnej głuszy ale ONA nawet nie myślała razem zamieszkać z powodu braku ślubu. ON z kolei nie wyobrażał sobie sam życia na tym pustkowiu.Wiele się nie namyślając dał na zapowiedzi w swojej rodzinnej ćmielowskiej parafii i 1 dzień po świętach Bożego Narodzenia odbył się ślub krzczonowskiej pary.Ślubu udzielił im ks.......Przed południem odbył się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Ćmielowie ślub cywilny wymagany przez komunistyczne władze. Po ślubie młoda para przy 20 stopniowym mrozie udała się czarną limuzyną WOŁGĄ produkcji radzieckiej do Krzczonowic do domu weselnego panny młodej a zaproszeni goście podążali za nimi saniami zaprzężonymi w konie. Bawiono się i pito do białego rana, tańce odbywały się po drugiej stronie drogi u sąsiadów na górce.Po weselu ON zabrał swoją wybrankę serca i zamieszkali już legalnie razem w leśnej głuszy w Nekli k. Poznania. Pomimo tragicznych losów, żyją do dzisiaj razem przeżywszy ze sobą 40 lat !!! Dochowali się dwóch urodziwych córek i jednego syna oraz pięcioro wnucząt. Gratulujemy i życzymy 100 lat!!!
Wszystkie główne święta kościelne były nabożnie czczone i mimo 4 km do Ćmielowa, kościół był tłumnie nawiedzany przez wiernych. Ciągnęły się fury chłopskie świątecznie ubrane zarówno ludzie, fury jak i konie a i nawet bat musiał być świąteczny.
Jeździli i szli do Kościoła w Pasterkę, Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zielone Świątki, Boże Ciało, w Odpust 15 sierpnia czyli Matki Boskiej Zielnej podziękować Bogu za żniwa, we Wszystkich Świętych i jeszcze inne święta oraz w niedzielę co tydzień najczęściej na sumę na godzinę 11.
WIGILIA
To był bardzo uroczysty dzień,czymś się żyło, w człowieku coś się działo, czekało się na pierwszą gwiazdkę. Jak się ukazała to we wsi była cisza.
Ludzie łamali się opłatkiem,często płakali.
Wcześniej jednak należało się przygotować do postnika czyli kolacji wigilijnej.
Opłatki do wsi przywoził każdego roku organista z parafii z Ćmielowa, który najczęścieł gościł u Ojczymków.Ludzie za opłatek dawali organiście różne produkty żywnościowe, to co mieli - mąkę, kasze, jajka, itp.
Długie lata organistą w ćmielowskiej parafii był pan Sawicki, stary zasłużony dla parafii.Jego córka Henia kolegowała się z naszą krzczonowianka panią Henią Granatówną, chodziły razem do szkoły a później panna Sawicka wyszła za mąż za Jana Pękalskiego z Ćmielowa, właściciela kaflarni przy ulicy Opatowskiej, od naszego przychodu. W czasie II wojny Jan Pękalski należał do Armii Krajowej i był w dowództwie Obwodu AK Opatów.
Przez długie lata pan Jan Pękalski śpiewał w chórze parafialnym na chwałę Pana uświetniając pięknym śpiewem Msze św., uroczystości patriotyczne.
płk Jan Pękalski ps. Borowy, Molenda zmarł w Ćmielowie 18.07.2011 r. w wieku 96 lat.
Choinka w każdym domu też najczęściej była i starano się by była najpiękniejsza we wsi. Przywożono je z ćmielowskich lasów a nawet jeszcze dalej bo czasami z bałtowskich. Pewnego roku grupa kawalercoków pod wodzą Janka Pięty poszli po choinki na Rudę Kościelną ale dowiedzieli się, że pod Bałtowem są ładniejsze, poszli tam daleko i ich nacięli więcej ale z powrotem do domu droga długa więc choinki coraz bardziej ciążyły i nie dało ich rady nieść wszystkich przez całą tak długą drogę. Nie było wyjścia musieli kilka choinek zostawić po drodze mimo, że były takie piękne , że aż szkoda było ich zostawiać.
Choinki zasadniczo ubierały dzieci i same robiły ozdoby w szkole ale i w domu. Były to łańcuchy zrobione ze słomy , papieru kolorowego i waty, z wydmuszek jajek robiły koguciki, różne wycinane z kolorowego papieru, bibuły kolorowej aniołki, ptaszki itp.Wisiały na choinkach jabłuszka z własnego sadu, cukierki, które w czasie świąt były podkradane w nocy przez łakomczuchów. Były też kolorowe bombki. Na choince paliły się żywym ogniem ozdobne świeczki w specjalnych uchwytach aż do czasu podłączenia Krzczonowic do prądu elektrycznego w 1962 r.. Niestety świeczki były czasami przyczyną groźnych pożarów domów.Dzieci lubiły też zapalać zimne ognie czyli sztuczne ognie, które rozpryskiwały w koło kolorowe gwiazdeczki.
Ludzie porównywali, czyja choinka jest piękniejsz? W Ćmielowie, od naszego przychodu ( przy ul. Opatowskiej) najładniejsza to była pani Fudalowej, naszej krzczonowskiej nauczycielki, ludzie jak szli do Kościoła to stawali przed oknem i ją podziwiali taka była ładna !
Potraw wigilijnych było zasadniczo 12 ale było ich też mniej. Wszystko było smaczne. Podstawowym daniem w Wigilię to był biały barszcz postny czyli po krzczonowsku - bosc, gotowany bez dodatków mięsnych, np. tylko z grzybkami czy kaszą gryczaną prażoną.Poza tym na wigilijnym stole były pierogi z różnym nadzieniem postnym np. z siemieniem lnianym,kapustą, grzybami, kluski z makiem, kompot z suszonych owoców, karp, śledź solony z beczki kupowany w krzczonowskim sklepie. Były te wszystkie potrawy postne, nie tłuste i bez mięsa pod jakąkolwiek postacią.Dzieciom wszystko się podobało a gospodyni cieszyła się, że postnik czyli kolacja wigilijna się udał.
Po postniku śpiewano polskie kolędy a najczęściej " Wśród nocnej ciszy" i " Bóg się rodzi, moc truchleje" szczególnie w czasie II wojny.
Po postniku czekając do około godziny 22, grzejąc się przy kaflowym piecu, drzemiąc co nie co, szykowano się na pasterkę do kościoła w Ćmielowie na godzinę 24.00.
Pełno narodu szło na pasterkę, na drodze do Ćmielowa już od Ćwika szli prawie jeden za drugim całymi grupkami najczęściej przy pełni księżyca i siarczystym i skrzypiącym pod butami mrozie.
Na pasterce ksiądz wołał: " Bóg się rodzi, moc truchleje"!!!
W wojnę kazania były patriotyczne, płacz był !
Byli księża co to nikogo się nie bali, podrywali ludzie do walki!
Ludzie wracali z pasterki i żywo gadali o tym co ksiądz w kościele mówił.
BOŻE NARODZENIE
To były naprawdę Święta, duże Święta, piękne Swięta, ziemia się łączyła z niebem i niebo z ziemią, to były silne Święta, Bóg się rodzi moc truchleje. Po postniku kto tylko miał zdrowie i buty szedł na pasterkę. Teraz to trochę stygnie.
Boże Narodzenie to był Kościół a w domu kolędy polskie.
W św. Szczepana w drugi dzień Świąt w kościele był taki zwyczaj, że po zakończeniu mszy św. zgromadzeni w kościele wierni zaczęli się ....bić..... owsem(ziarnem).Każdy miał ze sobą trochę owsa i jeden drugiego zaczął nim rzucać gdzie popadnie. Nawet ksiądz po odprawieniu mszy św. szybko uciekał na zakrystię aby nie oberwać owsem.Z takiego zwyczaju cieszył się kościelny bo miał za darmo sporo owsa choć potem musiał go pozamiatać.Zdaje się, że zwyczaj ten mógł być nawiązaniem do zabicia I męczennika kościoła katolickiego św. Szczepana poprzez ukamienowanie czyli zabicie go obrzucając go kamieniami. Szkoda, że tego zwyczaju w jakimś okresie zaniechano choć nie wiemy narazie kiedy ta bitwa na owies była w ćmielowskim kościele poraz ostatni!
Dzieciom kazano wieszać pod kapą pończochy na prezenty to może św.Mikołaj w nocy coś tam włoży. Czasami pończochy pozostały puste i było rozczarowanie u dzieci, że nic nie było w pończosze. Było po prostu biednie ale czasami znalazł się jakiś cukierek, ołówek a bywało, że i rózga dla niegrzecznych dzieci.
Ponieważ dzieci miały dużo wolnego czasu i nie siedziały przed telewizorem ani komputerem bo ich wtedy jeszcze nigdzie nie było,wychodziły na dwór i zjedżały na sankach najczęściej z góry od Krawczyka do późnego wieczora. Zima w tamtych czasach dopisywała zawsze a więc było na tym siarczystym mrozie dużo wspólnej zabawy.
Były po tym piękne wspomnienia !
Nieodłączną częścią świąt BOŻEGO NARODZENIA byli
KOLĘDNICY!!!
Była to barwna,hałaśliwa, poprzebierana grupa młodzieży,z diabłem,szopką, z gwiazdą, z kłapaczem(łapał tym pyskiem i mógł coś złapać, ludzie bali się żeby czegoś im nie ukradł), która chodziła od chałupy do chałupy, od wsi do wsi i odgrywała przedstawienie nawiązujące do narodzin JEZUSA CHRYSTUSA.
Skład takich kolędników najczęściej był następujący:
- Król Herod
- Feldmarszałek
- Anioł
- Diabeł
- Śmierć
- Żyd
Kolędnicy musieli być aktorami, którzy wypowiadali swoje kwestie grając swoje wybrane postacie i tak np. diabeł ubrany na czarno z rogami na głowie, z kłującym ogonem z tyłu, z widłami w ręku wpadał do izby krzycząc :
" lotom po piekle i śmieje sie wściekle
na Łysą Górę bede ściągał Cię
wezme Cie na Karpaty
bede łamał Twoje gnaty"
siejąc strach wśród dzieci gospodarza.
Król Herod oczywiście miał na głowie koronę ,pozłacane szaty i w ręce berło królewskie.
Wypowiadał taką kwestię:
"Jam król Herod monarcha,
który mam cztery części świata
niechaj mi się lęka wszelka imperata !
na mój głos na moje zawołanie
niech mi tu feldmarszałek stanie.
Wchodził fedmarszałek i mówił:
Stoję Ci, stoję Najjaśniejszy Panie!
Co tylko rozkarzesz wszystko Ci się stanie!
Herod odpowiada:
A ja nie wiem
co się w moim królestwie dzieje
Pan Chrystus się narodził ,
żeby cały świat oswobodził
a słudzy, dworzanie, rycerstwo, moje !
bierzcie za broń, pałasze,
niechaj się nie boją !
Wszystkim dzieciom główki pościnajcie
mojemu syneczkowi pardonu nie dajcie!
A główkę na pokaz przynieście!
A po tem był śpiew:
" O Herodzie, okrutniku
wielka twa wina, że Twego syna....."
Wchodziła Śmierć, ubrana cała na biało, w prześcieradło, z wyciętymi otworami na oczy a w ręce trzymała kosę, oczywiście do ścinania głów i m.in. mówiła tak:
" Lozem, lozem,łokies nie umozem.
A z tej radości, z tego wszystkiego,
przyślijcie mi tu rabina starego,
On powie co słychać nowego........
Anioł też był w bieli ze skrzydłami z tyłu.
Żyd natomiast był ubrany w stare łachmany, z brodą, garbem na plecach i czapką na głowie.
Żyd, kiedy wchodził był okładany jakąś pałą po swoim garbie ku uciesze wszystkich zgomadzonych.
Na zakończenie przedstawienia wszyscy kolędnicy głośno dziękowali:
" Za kolędę dziękujemy zdrowia , szczęścia Wam życzymy"
Kłaniali się jak w prawdziwym teatrze, choć nigdy w nim nie byli i wychodzili na mroźny, zasypany śniegiem dwór.
Gospodyni lub gospodarz pośpiesznie dawali kolędnikom jakieś datki, co kto miał, pieniądze, placki, jajka, kiełbasę ale starszych nawet częstowano wódką.
Wszystkie te stroje robiły same dzieci, nic nie było kupowane.Same uczyły się tekstów i odgrywania swoich ról.
Grupy kolędników w wieku do ok. 15 lat chodziły po wsi ale i trafiały do dalekich Rosochów, Buszkowic.
W latach 40. XX wieku po Krzczonowicach m.in. kolędowali:
- Zdzichu Góra, póżniejszy nasz As przestworzy, jako Król Herod
- Stasiu Kot, późniejszy ksiądz, jako Anioł
- Kolasa Bogdan jako Śmierć
- Janek Bartkiewicz jako diabeł
- Edek Kroczak jako Żyd
- Zbyszek Szczygieł jako Feldmarszałek
Odzielnie chodziła też Szopka, to były kukiełki, dzieci chodziły za nimi cały dzień o głodzie i bez picia.
W okresie świąt Bożego Narodzenia na zakończenie starego i powitanie Nowego Roku był Sylwester czyli bal sylwestrowy.
"To był nowy czas, Sylwester to była okropna wolność, radość, śpiewy, tańce aż do czasu kiedy koguty zaczęły piać".
Bale sylwestrowe odbywały się w szkole, czasami mieszkańcy organizowali je prywatnie w domach w dużym pokoju.
Na balach w szkole oczywiście grał zespół muzyczny na żywo ! Był alkohol, zagrycha, czekolady, ciasto.
Po Bożym Narodzeniu było święto Trzech Króli.
Modne były pierogi z burakami, z siemieniem lnianym ale i bogatsze.
Trochę smutne były te Trzech Króli bo się kończyły piękne święta Bożego Narodzenia a od 10 stycznia dzieci musiały wracać do szkoły. Przez te ostatnie 4 dni ferii było we wsi wesoło. Dzieci chodziły na lód się ślizgać na staw do Walasa i na skute lodem łąki. Kto miał łyżwy to na łyżwach jeździł a kto ich nie miał to na butach się ślizgał.
"Królem łyżew w Krzczonowicach przed wojną to był Tadeusz Bogdański, który pięknie kręcił na tych łyżwach i szybko".
W tym czasie chodziły po wsi przebierańcy Trzej Królowie,jak przystało na królów poubierani w korony, złote szaty i berła. Mieli swoje kwestie do wypowiedzenia, które po 50 latach są trudne do odtworzenia.
W latach 50/60. XX wieku po wsi Krzczonowice chodziło Trzech Króli w osobach trzech braci Granatów czyli Andrzej, Wojtek i Krzysiek.
Tak wspominał w 2010 r.spotkania przy choince w szkole podstawowej 85 letni Pan Jan Gruszka:
"W szkole podstawowej ( starej nie istniejącej już) przed II wojną ale i po wojnie odbywały sie tzw. choinki czyli zabawa szkolna ze św.Mikołajem w roli głównej.Najczęściej św. Mikołajem był Jan Kocjan z Trębanowa ( zmarły w 1946 r.).On umiał ładnie grać. Matki dawały mu prezenty dla swoich dzieci albo się składały i prezenty były jednakowe dla wszystkich dzieci.Św.Mikołaj czyli Jan Kocjan miał laskę, czapkę.Nauczyciel Gołąb mówił do dzieci, że ktoś zajechał pod szkołę. Dzieci czekały, czekały a z kancelarii wychodził św. Mikołaj , były dzwonki końskie.
Dzieci po otrzymaniu paczki mówiły wiersze, śpiewały piosenki.
Jedna dziewczynka miał powiedzieć wierszyk z 3 zwrotkami ale ona nie chciała się nauczyć. Prosiła nauczyciela Gołębia, żeby ją zwolnił ale on- nie!
Wyszła w końcu, powiedziała tylko 1 zwrotkę - ukłoniła się i koniec.
Potem była harmonia, dzieci poszły do domu a rodzice zostawali i tańcowali".
KOLĘDA - "Ksiądz był przywożony saniami z Ćmielowa przez któregoś z gospodarzy ale najczęściej przywoził go Stanisław Starzomski - on o lubił to robić, przywoził księdza do chorego, zawoził do Ćmielowa trumny.Ludzie za to go cenili, był zapraszany na konsekrację.
Ksiądz chodził po kolędzie od domu do domu z aniołkiem, który dzwonił dzwoneczkami a dzieci biegały za nim i słuchały każdego jego słowa.Teraz to nie ta kolęda co kiedyś".
"Po Trzech Królach był karnawał, który kończył się Ostatkami czyli po naszemu Kusokami.Kusoki ciągnęły się 3 dni, trwały ostatnie bale.
Jednego dnia były najweselsze czyli we wtorek do północy przed Środą Popielcową.Była wtedy kiełbasa, wódka, jajecznica.
To była wspaniała kolacja,szkoda było jak karnawał kończył się.
W Środę Popielcową rozpoczynał się 40 dniowy Wielki Post.
Muzyka się nie odezwała, nie wolno było śpiewać, kiełbasy nie wolno było jeść.
Wielki Post był zawsze smutny bo to i post i pogoda do niczego.
Przez cały Wielki Post ołtarz był zasłonięty, dopiero go odkrywali w rezurekcję w Wielką Niedzielę.
W Wielkanoc dzieci były pięknie poubierane.
Ludzie życie sami mogą go sobie rozweselić.
To są rzeczy, które przygasają ale jeszcze trwają.
Po Wielkanocy chłopi wychodzili w pole".
" Psikusy były robione na Wielkanoc, z soboty na niedzielę.
Tyle było sprzątania w domu, wkoło domu, mycia,
a tu rano okna zabielone wapnem i trzeba było je z samego rana szybko od nowa myć.
Rozbierali chłopu w nocy wozy konne i na kalenice stodoły kładli a na wozie
był wypchany chłop.
W Krzczonowicach z wozami psikusy nie zdarzały się.
Najwięcej dokuczali tam gdzie były dziewczyny i to ładne.
Ciężko było upilnować aby chłopoki nie zrobiły nic złego."
II DZIEŃ ŚWIĄT WIELKANOCNYCH to oczywiście ŚMIGUS DYNGUS !!!
" Na Śmigusa Dyngusa to wszystko pływało od wody.Lepiej jak przyszli dziewuche oblać niż jakby nie przyszli.
Na wsi nie było za bogato ale za to było wesoło
teraz jest bogato ale wesoło to nie jest".
ODPUST PARAFIALNY 15 SIERPNIA
W latach 60.XXw. ale zapewne też w wcześniejszych latach, dużym powodzeniem, jeśli tak można powiedzieć, cieszył się dzień odpustu parafialnego w dniu 15 sierpnia każdego roku i tak jest od 320 lat ( w 2010 r.).
W dniu tym jest też święto kościelne zwane WNIEBOWZIĘCIEM NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY a więc odpust odbywa się w dniu patronki KOŚCIOŁA W ĆMIELOWIE.
Odpust w Ćmielowie odbywa się co roku od 15 sierpnia 1690 r. zgodnie z decyzją papieża Aleksandra VIII z dnia 30 października 1689 r.
Pierwszy odpust mógł się więc odbyć dopiero w następnym roku czyli 15 sierpnia 1690 r. i tak to jest aż do dzisiaj czyli do odpustu 15 sierpnia 2010 r. czyli już po raz 320!!!
Czy ktoś z parafian bądź z hierarchii kościelnej ma świadomość tego wydarzenia ?
Dokument taki spisany na pergaminie powinien znajdować się na plebanii w Ćmielowie. Znajdował się on tam w 1907 r.jak pisał w swoim dziele pt. DEKANAT OPATOWSKI ks. Jan Wiśniewski i nie ma powodów dla których mogłoby go tam nie być.
Ks.Jan Wiśniewski napisał w 1907 r.:
Wśród licznych dokumentów zwracają na się uwagę pergaminowe brewia Ojców Świętych, z których:
1.Aleksander VIII 30 paźdz. 1689r. nadaje odpust zupełny odwiedzającym pod zwykłymi warunkami kościół ćmielowski w urocz. Wniebowzięcia Matki Boskiej i Wsz. Świętych
Dla wierzących katolików odpust to przede wszystkim Msza Św. odpustowa w Kościele.
Ludzie szli na odpust na piechotę.Najpierw szli na Mszę św. do kościoła a potem do kramów a niektórzy dorośli do gospody na wódkę.
Tyle się zjeżdżało na ten dzień ciotek, wujków, znajomych, z wojska brali urlopy aby tylko w ten dzień być na ćmielowskim odpuście.
Jeszcze w latach 80.XX w. uczestniczących ćmielowskich parafian było tak dużo, że konieczne było odprawianie mszy św. przy ołtarzu polowym umieszczonym na placu przed kościołem. Niestety z biegiem lat liczba uczestniczących parafian w mszy św. odpustowej jest coraz mniejsza i tak 15 sierpnia 2010 r. podczas sumy były jeszcze wolne miejsca siedzące w ławkach.
Ważne również było to co było po Mszy św. poza koścołem a więc na ćmielowskim rynku. A było tam huczno i gwarno. Na ten dzień czekano długie miesiące, dzieci i młodzież zbierała pieniążki aby sobie wtedy właśnie coś wymarzonego kupić lub zrobić np. zdjęcie w samolocie na niby. Rynek z trzech stron był obstawiony wszelkimi straganami na których pełno było wszystkiego, dla dzieci, młodzieży ale i dorosłych. Dla dzieci były to wszelkiego rodzaju drewniane zabawki ruchome, piejące gliniane koguciki z groszkiem w środku, piłeczki na gumce, pierścionki z niebieskim oczkiem na szczęście, baloniki na druciku, blaszane zegarki i wiele, wiele innych. Chłopcy zaś czekali aby kupić sobie pistolet na kapiszony a najlepiej korkowiec i to w dodatku dwulufowy od których był potężny huk! Był też hazard w postaci stołu i kręcącego się piórka,czyli taka prymitywna ruletka.Była również loteria fantowa w której najczęściej do wygrania były wyroby porcelanowe miejscowej słynnej fabryki porcelany " ĆMIELÓW".Na rynku stała ciężarówka cała zakryta plandeką, w której znajdujące się osoby wkładały do siatki na długim trzonku różne porcelanowe przedmioty. Za te same parę złotych można było wygrać zarówno drobiazg np. popielniczkę, solniczkę jak i również bardziej cenne rzeczy np. zestaw obiadowy i to właśnie napędzało tę loterię.
Natomiast dla żołądka były obważanki obwieszone na straganach,pierniki, ciasteczka, lody śmietankowe - wyłącznie- były to nakładane kulki do wafelka, do picia była wyłącznie oranżada czyli barwiona woda gazowana , która znakomicie smakowała a zamykana była na sprytny zamek, który bez trudu otworzyło każde dziecko.
Gastronomia dla dorosłych znajdowała się z tyłu Domu Ludowego czyli w remizie strażackiej, w której przy zastawionych stołach pito wódkę i przekąszano zagrychą.
Dzień odpustu był też znakomitą okazją do różnych spotkań rodzinnych , koleżeńskich ale i par zakochanych. Robiono sobie różne pamiątkowe zdjęcia.
Przebojem odpustu była oczywiście karuzela łańcuchowa, która ustawiana była mniej więcej naprzeciw obecnego(2010 r.) pomnika z 1938 r.Początkowo karuzela była napędzana ręcznie , siłą młodzieńców, którzy za pchanie karuzeli mogli później się ją przejechać. Wraz z rozwojem techniki do napędzania zaczęto używać silników elektrycznych ale początkowo do regulacji obrotów używano regulatora w postaci widełek wkładanych do wiaderka z roztworem kwasy solnego (chyba?).
16 sierpnia 1959 r. w liście do syna Stasia i synowej Władzi z Wrocławia tak opisywał odpust w Ćmielowie mieszkaniec Krzczonowic - Zaolzia Jan Bogdański:
" Wczoraj tj. 15 go bież. był odpust w Ćmielowie zgromadzenie było wielkie, chyba z całej Polski się tu zjechali były na ćmielowskich łąkach samoloty.fikały kozły z wysokości 1000 metrów skoki na ziemię. można było się przejechać samolotem. było ich cztery".
Święto to było i jest bardzo ważne dla polskich katolików tak samo jak i dla Krzczonowiaków.
Mimo to haniebne rządy polskich komunistów w latach 1944-1989 doprowadziły do likwidacji w 1961 r.dnia wolnego od pracy w tym dniu.Od tego roku cała robotnicza i inteligencka Polska w dniu 15 sierpnia musiała pracować.Świętowała tylko wieś chłopska bo wieś PGRowska i " kołchoźnicza" też musiała pracować.
Dopiero odzyskanie przez Polskę całkowitej wolności i suwerenności oraz ustąpienie komunistów z rządzenia krajem spowodowało, że w 1989 r. z powrotem wprowadzono święto WNIEBOWZIĘCIA NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY obchodzone 15 SIERPNIA jako dzień wolny od pracy!!
15 sierpnia 2010 r. na ćmielowskim rynku było równie gwarno ale nie miało to już takiego charakteru i atmosfery jaka panowała jeszcze w latach 60.XX w. Spotkanie to przypomina bardziej duże targowisko na którym można wszystko kupić a przede wszystkim tanie i kiepskiej jakości tzw. chińszczyznę czyli towary sprowadzane z Chin.Można było kupić tu począwszy od butów tzw. adidasów po koszulki tzw. T- shirty a skończywszy na zabawkach dziecięcych. Były również nieśmiertelne obważanki powiązanie papierowym sznurkiem. Przygrywał zespół muzyczny z elektronicznym instrumentem muzycznym w roli głównej zastępujący wszelkie inne klasyczne instrumenty takie jak harmonię, saksofon itp. Innych atrakcji z lat 60. XX w. ale również atmosfery z tamtych lat nie uświadczysz !!!
MAJÓWKI
W maju zawsze śpiewano przy dwóch kapliczkach majówki.
Najczęściej przychodziły pod kapliczkę dzieci, młodzież i starsze kobiety. Mężczyzn raczej trudno było tam spotkać. Oprócz czysto religijnego charakteru miały te spotkania majowe charakter towarzyski, szczególnie dla młodzieży ale już po zakończeniu majówki.
Czy w 2008 r. jeszcze ktoś przychodzi w maju pod którąś z kapliczek by zanucić pieśni maryjne?
Okazuje się że tak, że tradycja i pobożność wciąż są żywe! Bóg zapłać kobietom krzczonowskim za to świadectwo wiary!
W wielu domach przy wejściu, za progiem były zawieszone na ścianie małe pojemniczki ze święconą wodą. Gość, który przychodził do domu moczył palce w święconej wodzie, żegnając się witał się słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. W odpowiedzi usłyszał: Na wieki wieków Amen.
Oczywiście w każdym domu był zawieszony Święty Krzyż oraz różne święte obrazy, kupowane najczęściej na odpustach i od krążących po wsiach handlarzy.
Dużym szacunkiem darzono wtedy matkę chrzestną zwracając się do niej mówiono: Mateńko, całując ją w rękę na powitanie.
Wyrazem pobożności mieszkańców Krzczonowic były m.in. budowane od wieków kapliczki i krzyże przydrożne.
Kapliczka na rozstaju dróg była wybudowana bo w głębokiej drodze straszyło, ludzie bali się tamtędy chodzić, szczególnie w nocy.
Matka Boska miała odstraszać złe duchy. Były też budowane jako wotum za życie po chorobach szczególnie cholery, tyfusu, które nękały wtedy ludzi.
Idąc od Ćmielowa, zaraz za miastem stoi kapliczka św. Jana (choć to raczej dzieło mieszkańców Ćmielowa). Kilkanaście lat kapliczka stała pusta, jednak znaleźli się ludzie dobrej woli i doprowadzili do tego, że kapliczka została wyremontowana i została wykonana nowa figura. Byli to Panowie Jan Kaczanowski, Tomasz Łysoniewski i Jacek Rutkiewicz. Figura została wykonana przez Macieja Stefańskiego w pracowni Gustawa Hadyny z Woli Grójeckiej. W dniu 17 maja 2008 r. o godz.19 została poświęcona przez proboszcza parafii w Ćmielowie. Święty Jan jak się okazuje to jest święty Jan Nepomucen pochodzący z Czech (1350-1393 r.),który został utopiony w Wełtawie przez króla czeskiego Wacława. Św. Jan Nepomucen to patron wód ,mostów ale także rolników chroniących ich gospodarkę przed powodzią, gradobiciem czy suszą.
Według opowieści Pana Jerzego Góry po wojnie ( po 1945 r. ) w pobliżu kapliczki Św. Jana na grombie były odnajdywane ludzkie kości, on sam znalazł ludzką czaszkę, które z należytą czcią były kładzione do pojemnika, który znajdował się w kapliczce. Losy tego pojemnika nie są znane, zapewne zostały złożone do jakiegoś grobu na cmentarzu parafialnym. Mówiło się wtedy, że są to szczątki żołnierzy szwedzkich i polskich z okresu Potopu Szwedzkiego ( 1655- 1660 r. ) poległych w bitwie , która musiała byc stoczona w tym miejscu ze szwedzkim najeźdzcą. Wiadomym jest, że Szwedzi zdobyli i zniszczyli ćmielowski zamek pozostawiając ruiny , które do dzisiaj czekają na odbudowę. A może dzisiejsi Szwedzi naprawią szkodę wyrządzoną przez ich praprapradziadów i odbudują stary renesansowy zamek w ramach odszkodowań wojennych ?. Według prawa ludzkiego sprawa jest przedawniona ale nie według prawa Boskiego, w końcu na biednych nie trafiło.
Dalej na rozstaju dróg stoi figura Matki Boskiej na postumencie z 1904r.ufundowana przez Państwo Krawczyków w 50 rocznicę ustanowienia przez Kościół Katolicki dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Marii Panny w 1854 r.
na rozstaju dróg zatrzymujemy sie przy Św.figurze Matki Boskiej z 1904 r. | i próbujemy odczytać napisy na figurze z dwóch stron | druga strona figury |
fot. Jacek Granat 08/2008 |
W szerokiej drodze w 1985 r. w czasach komunizmu postawiono krzyż dębowy pod osłoną nocy w obawie przed represjami komunistycznych władz. Stawiali go trzej mieszkańcy Krzczonowic tj. Andrzej Granat, Kazimierz Puławski i syn Witold Puławski. Obecnie ( 2008 r.) stoi nowy krzyż w miejsce tamtego spróchniałego.Postawili go w biały dzień w 2007 r., na szczęście już od 18 lat w wolnej i suwerennej Polsce bez obawy o represje komunistycznych władz, mieszkańcy Krzczonowic tj. Kazimierz Puławski, który podarował drewno dębowe oraz Edward Ćwik, który w swoim tartaku przetarł drewno na belki. Poświęcenia krzyża w obecności zgromadzonych mieszkańców Krzczonowic dokonał ks. proboszcz Władysław Stański z Ćmielowa w dn.30.04.2007 r.
krzyż drewniany przy szerokiej drodze ,w tym miejscu w połowie lat 80. XX w.3 mieszkańców wsi stawiali krzyż w nocy w obawie przed represjami komunistów fot. Jacek Granat 08/2008 |
Na Koloniach stoi natomiast krzyż kamienny. Na końcu szosika, obok gospodarstwa Pana Ćwika, stoi najstarsza figura, bo z 1864 r. a więc z okresu Powstania Styczniowego.Krzyż ten stał pierwotnie w innym miejscu tj.około 200 metrów w stronę wsi. Stał on na polu Albina Stana i ponieważ przeszkadzał przy uprawie pola podjęto decyzję o jego przesunięciu na skraj pola w kierunku zabudowań p. Ćwika Edwarda. Przesunięciem tego ciężkiego krzyża dowodził p.Ignacy Kalita, miejscowy stolarz-kołodziej. Ponieważ krzyż ten składa się z kilku kamiennych bloków należy przypuszczać, że został on rozebrany na poszczególne elementy i przewieziony na furze albo saniach czy specjalnie zrobionych płozach w miejsce przeznaczenia, na skraj pola , 200 m w kierunku Ćmielowa.Operacja taka miała miejsca zaraz po wojnie czyli ok. 1946 r. wg relacji Pana Edwarda Ćwika.
Można przypuszczać , że pierwotne umieszczenia krzyża w tym konkretnym miejscu w polu było podyktowane jakimś tragicznym wydarzeniem w tym właśnie miejscu np. zabiciem powstańca styczniowego z 1863 r. Parki Boya, któremu to jest ten krzyż poświęcony.
Niestety przez brak szacunku dla naszej narodowej historii a tym bardziej do znaków religijnych jakim jest krzyż katolicki jeden z burmistrzów gminy w Ćmielowie również wbrew niechęci do tego czynu najbliższego sąsiada krzyża p. Edwarda Ćwika podjął decyzję o postawieniu szkaradnej wiaty na przystanku PKS w odległości ok. 1m przed krzyżem zasłaniając go całkowicie. Pismo z jesieni 2009 r. mieszkańców Krzczonowic w sprawie przeniesienia wiaty PKS w inne miejsce do 08/2010 r. nie odniosło żadnego skutku. Zbliżające się wybory samorządowe w październiku 2010 r. może spowodują , że obecny burmistrz Kuśmierz zainteresuje się tą bulwersującą sprawą i doprowadzi do przeniesienie wiaty w inne miejsce!
Presja społeczna, dzięki Bogu, doprowadziła do przesunięcia wiaty PKS i odsłonięcia zabytkowego krzyża.
Wykuta treść na krzyżu jest następująca :
Na pamiątkę wiary i uwiecznienia
Daty
Parka Boy
1864 r.
144 letni zabytkowy Św.Krzyż z 1864 r. karygodnie zasłonięty przez stojącą w odległości ok.1 m wiatę PKS postawioną kilka lat temu fot. Krzysztof Granat 10/2008 |
Również na Koloniach koło p. Lisa stoi jednach prawdopodobnie najstarsza murowania figura mająca 202 lata!!! Bo z 1807 roku. Napisy są już prawie nieczytelne, przy dużym powiększeniu na komputerze można odczytać napis: "Seweryn 1807" i pojedyńcze litery. Przydałby się tu archelog w celu odczytania tych zniszczonych napisów, a może ktoś z mieszkańców Krzczonowic kilkadziesiąt lat temu zapamiętał lub zapisał sobie gdzieś na karteczce treść tej sentencji.
Na końcu Kolonii przy drodze polnej Glinka-Ćmielów stoi samotnie pośród krzczonowskich "pól malowanych zbożem rozmaitem" murowana kapliczka w dobrym stanie technicznym mająca 105 lat, bo z 1904 roku.
Idąc od Kolonii do wsi stoi tu również od dawna krzyż drewniany, teraz ładnie ogrodzony.
Krzyż drewniany na polu Państwa Kasprzyckich fot. Krystyna Granat 07/1997 |
We wsi natomiast stoi kapliczka z 1904 r. ufundowana przez Państwo Ojczymków z tej samej okazji co ta figura na rozstaju dróg.
Przy niej to właśnie były najliczniejsze majówki.
Zapewne przychodził również pod nią późniejszy błogosławiony męczennik, nasz mieszkaniec Tadeusz Dulny, który umarł z głodu w niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau.
Obok zlewni mleka stoi też stary murowany biały krzyż. Treść jest niestety częsciowo już nieczytelna.
)
Ostatnia najmłodsza kapliczka znajduje się na końcu wsi w kierunku Trębanowa. Postawiona została w latach 60.XX wieku przez Pana Jana Stana. Poprzednia stara kapliczka, która stała koło starej lipy, została rozebrana a lipę wycięto w związku z likwidacją ostrego zakrętu w tym miejscu. Figury ze starej kapliczki umieszczono jednak w nowej a więc jest nowa kapliczka ale ze starymi figurami o nieznanym wieku.
Wszystkie stare krzyże i figury murowane i jedna kapliczka są zniszczone, napisy bardzo słabo czytelne i wymagają odnowienia.
Przydałoby się większe zainteresowanie władz samorządowych tymi zabytkami naszej kultury narodowej.
Niestety, przychodził czas na odejście z tego świata.
Mieszkańców, którzy odeszli do wieczności, żyjący mieszkańcy żegnali po katolicku z szacunkiem. Najczęściej umierano we własnym domu, we własnym łóżku. Ze śmiercią ludzie byli oswajani stopniowo, także zejście z tego świata było raczej traktowane jako coś naturalnego i nie odwołalnego i zgodnego z wolą Bożą. Był taki czas, że zawczasu, za życia, ludzie kupowali sobie trumnę, kupowali też miejsce na cmentarzu. Zawsze znalazł się ktoś, który przygotował zmarłego do ostatniej drogi. Trumna otwarta była wystawiona w pokoju, paliły się gromnice a kobiety do późnego wieczora modliły się. Domownicy przez noc spali wspólnie w chałupie ze zmarłym. Na drugi dzień przyjeżdżał ksiądz, który po ostatnim pożegnaniu, odprowadzał zmarłego do granic wsi razem z bliskimi zmarłego. Do granic wsi zmarły był niesiony w trumnie na ramionach przez swoich kolegów, sąsiadów. Tę granicę wyznaczały dwa krzyże - jeden murowany przy szerokiej drodze obok p. Ćwika, a drugi drewniany w wąskiej drodze. W tych miejscach odprawiano ostatnie modły i wieś żegnała swojego mieszkańca. Następnie trumna była ładowana na furę konną i zmarłego wieziono pod kapliczkę św. Jana do granic Ćmielowa, a kondukt szedł za trumną. Od świętego Jana trumna znowu była niesiona na ramionach aż do kościoła, a po odprawieniu mszy żałobnej znowu nieśli ją na cmentarz parafialny.
wejście na cmentarz parafialny w Ćmielowie - miejsce wiecznego spoczynku tysięcy parafian fot. Jacek Granat 08/2008 |
alejka cmentarna fot. Jacek Granat 08/2008 |
Zmarli byli chowani w pojedynczych grobach i zasypywani ziemią lub Ci co mieli wcześniej zrobione grobowce rodzinne, trumny były wstawiane do środka i nie były zasypywane ziemią. Do dzisiaj (2008 r.)są jeszcze takie grobowce.
Czasami, kogo było stać, były robione stypy pogrzebowe.
Kondukt pogrzebowy przez centrum Ćmielowa 27 sierpnia 1975 r. mieszkanki Krzczonowic, Pani Balbiny Granat |
W całym tym obrzędzie pogrzebowym widać było szacunek do zmarłego. Nie było żadnych parawanów, worków foliowych, wózków do przewożenia, urządzeń do opuszczania trumny, itp. wynalazków oraz firm pogrzebowych robiących na pochówku złoty interes.
Z tak pobożnej wsi i pobożnej rodziny Dulnych wyszedł w świat w 1935 r. do Włocławka do Seminarium Duchownego błogosławiony męczennik Tadeusz Dulny.
Również z rodziny Kotów wyszedł ksiądz Stanisław ( później Kotkowski), który był m.in. proboszczem w parafii Bałtów.
Mieliśmy również we wsi przez jakiś czas w latach 80. XX wieku zakonnika dominikanina.
Na porządku dziennym były słowa: Szczęść Boże, Bóg zapłać, Pochwalony( skrót od pozdrowienia- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ).
ZWIEDZAMY KOŚCIÓŁ PARAFIALNY p.w. NMP W ĆMIELOWIE !
Od samego początku istnienia, a więc od kilku wieków, aż do dzisiejszego dnia czyli do maja 2010 r.Krzczonowice były przyporządkowane do parafii rzymsko-katolickiej w Ćmielowie i nie zanosi się na to aby ten stan mógł ulec zmianie w najbliższej i bardzo odległej przyszłości.
Z ćmielowskim kościołem było związane życie setek a nawet tysięcy krzczonowiaków.
To w tym kościele byliśmy chrzczeni, bierzmowani, ślubowalismy i na końcu naszej wędrówki po tym ziemskim padole będziemy odprawieni w ostatnią podróż.
Z przykrością my autorzy strony doszliśmy jednak do wniosku , że nasza historyczna wiedza na temat samego kościoła jako budowli jak również jako Kościoła Powszechnego miejscowej parafii jest, aż wstyd się przyznać, na bardzo niskim poziomie!
Chcąc poprawić tę tragiczną niewiedzę postanowiliśmy przedstawić naszym drogim parafianom historię naszego ĆMIELOWSKIEGO KOŚCIOŁA od początków jego istnienia aż do dzisiejszych czasów ( 2010 r.).
Będziemy korzystać z książki ks. Jana Wiśniewskiego wydanej w 1907 r.( reprint wydany w 2000 r.) pt. Dekanat Opatowski oraz z opracowań Pana Jana Moniewskiego z Radomia wydanych w 2007 r. pt. Ćmielów- Kalendarium oraz innych dostępnych dokumentów.
Okres od 1907 r. do 2010 r. mamy nadzieję opracować w oparciu o informacje zdobyte m.in.u obecnego księdza proboszcza Władysława Stańskiego.
Formą przedstawienia samego kościoła jako budowli sakralnej będzie forma turystyczna jaka występuje podczas zwiedzania obiektów zabytkowych.
A więc rozpoczynamy zwiedzanie naszej ŚWIĄTYNI !
Wejście główne na plac przykościelny znajduje się od strony południowej od ulicy Sandomierskiej, naprzeciwko ponad 200-letnich słynnych na cały świat Zakładów Porcelany " Ćmielów". To tędy wchodzi się na teren parafialnego Kościoła, wnosi się dzieci do chrztu, młodzież przychodzi do I komunii św., do bierzmowania a młode pary wchodzą aby sobie ślubować wierność i miłość aż do śmierci, na koniec swojego żywota tędy jesteśmy wynoszeni na pobliski cmentarz parafialny.
Wejście główne przyozdabiają dwa filary z 1804 r. na których postawiono w 1904 r. figury SS. Apostołów Piotra i Pawła ufundowane przez gospodarza mieszkańca Krzczonowic pana J.Podeszwę.
Wejście boczne ( węższe) pochodzi z 1822 r. znajduje się od strony wschodniej, obok dzwonnicy. W tym samym 1904 r. zostało odnowione i przyozdobione płaskorzeźbą Matki Boskiej Częstochowskiej a u góry Chrystusem Panem ciężki krzyż dźwigającym. Łożyli na to Józef i Elżbieta Kryje z Brzóstowej ( cytat z 1907 r. ks. Jan Wiśniewski).
Wejście główne na plac przykościelny w Ćmielowie. Filary pochodzą z 1804 r.. Figury Św. Piotra i Pawła z 1904 r., ufundowane przez J. Podeszwę z Krzczonowic.Fot.Jacek Granat 08/2008 r.
Plac przykościelny dawniej był cmentarzem aż do 1807 r., kiedy to powstał nowy cmentarz do dzisiaj funkcjonujący(2010 r.).Mur kościelnego cmentarza został gruntownie odnowiony i wyłożony kamieniem w r.1904. Pierwotny cmentarz był naokoło kościoła, to też w dawnych aktach zejść, określając miejsce w którem chowano nieboszczyka,pisali księża po łacinie: ten a ten pochowany na północ, południe, wschód lub zachód... od kościoła lub dzwonnicy( ks. Jan Kotkowski 1907 r.)
W części zachodniej muru kościelnego jest jeszcze jedno wejście na plac, które prowadzi na plebanię.
Po prawej stronie wejścia głównego , na murze znajduje się kamienna tablica z 1904 r. ufundowana przez matkę Józefa Spychaja z Krzczonowic w związku z jego śmiercią na wojnie rosyjsko- japońskiej w 1904 r. Tak ginęli wtedy młodzi Polacy nie za swoją sprawę ale za zaborców interesy.
Naprzeciwko wejścia głównego znajduje się kamienny pomnik z 1863 r.
" Rok 1862 zgromadził na tutejszej plebanii kilku wodzów powstania, Langiewicza, paruset kapłanów i niemało szlachty, którzy obrali przywódcą ruchu tej okolicy miejscowego proboszcza ks. Kacpra Kotkowskiego. Świadkiem ówczesnych manifestacyi jest kamienny pomnik, stojący dawniej w rynku na wysokim kopcu, a dziś w obrębie ( w 1907 r.- red.) cmentarza kościelnego, w pamiętnym 1863 roku uroczyście przy udziale kilku tysięcy ludzi poświęcony. Po powstaniu (styczniowym-red.) Ćmielów został osadą ( ks. Jan Kotkowski 1907 r.) "
Figura Matki Boskiej poświęcona w 1863 r. Jednak jest ona jeszcze starsza ponieważ w 1863 r. została przeniesiona w obecne miejsce z Rynku gdzie stała na wysokim kopcu. Fot. Jacek Granat 08/2008 r.
Zwiedzając dalej plac przykościelny idziemy w lewo i widzimy w rogu następny pomnik z 1905 r. ufundowany przez księdza Jana Wiśniewskiego na pamiątkę 400 lecia otrzymania praw miejskich przez Ćmielów. Figura przedstawia Św. Piotra - patrona ks. Jana Wiśniewskiego. Ciekawe czy ktoś ze współcześnie nam żyjących w latach dwutysięcznych ufundował jakąś pamiątkę z okazji 500 lecia praw miejskich Ćmielowa , która to rocznica minęła w 2005 r.